środa, 25 września 2013

last day in Yellowstone & our first day in LA.

22 września był ostatnim dniem mojej pracy, 21 września zamkneliśmy cafe  i nadszedł czas na deep-cleaning.. Nawet nie wiecie co trzeba wyczyścić zamykając coś na kilka miesięcy. 23 września załatwiałam wszystkie formalności, wykwaterowanie, ostatni paycheck itd. Cały dzień płakałam, musiałam się żegnać ze wszystkimi wspaniałymi ludźmi których poznałam zdając sobie sprawę, że 80% z nich już nigdy w życiu mogę nie zobaczyć(pomijając Skype'a). O godzinie 13 zabrał nas bus do Bozeman. Po drodze zobaczyliśmy po raz ostatni niedźwiedzia grizzly. Samolot do LA miałam dzisiaj o 8 rano, więc wczoraj szukaliśmy wolnych pokoi aby przenocować gdzieś na mieście. Na całe szczęście już w drugim hotelu mieli miejsca więc szybko zanieśliśmy nasze ogromne bagaże, poszliśmy na zakupy do Wallmart'u i o godzinie 22 sączyliśmy drinki na basenie. A teraz śmieszniejsza część pod tytułem "jak Ewa zaczyna wakacje". Na pierwszej odprawie na lotnisku w Bozeman(Montana) okazało się, że mam nadbagaż- nie dość, że zostawiłam połowę ciuchów jak pakowałam się w Yellowstone, buty wylądowały w koszu na śmieci, kosmetyki również to ciągle miałam nadbagaż. Miły pan z obsługi doradził mi żebym wpakowała coś do podręcznego- pytanie tylko jak skoro ten pęka w szwach? Jakimś cudem wcisnęłam kilka rzeczy do walizki podręcznej i jeden but upchnęłam w podręcznym Asi, ale dalej miałam nadbagaż. Po kilku sekundach namysłu Pan machnął ręką, oznaczył moją walizkę jako 'heavy' i pozwolił mi iść. Przechodząc przez pierwszą bramkę oczywiście zaczęło piszczeć, zostałam obmacana z góry do dołu a później sprawdzali moje dłonie czy nie ma na nich resztek prochu strzelniczego, narkotyków czy czegoś podobnego. Po dość osobistej kontroli rozejrzałam się za walizką podręczną i zauważyłam ją w rękach innej pani od kontroli, która z uśmiechem na ustach krzyczała do mnie "czy to Pani walizka?". Przeszukanie walizki, która wcześniej się cudem zamknęła poszło całkiem szybko- gorzej z ponownym pakowaniem w pośpiechu na samolot. 5minut przed wejściem do samolotu sprawdzali rozmiary walizek podręcznych- jak zwykle moja wypakowana po brzegi walizka nie chciała się zmieścić i wpychając ją na siłę do tego śmiesznego koszyka uszkodziłam ją trochę i już sama nie stoi. W końcu znalazłam się w samolocie do Denver, w Denver miałam 30 minut na przesiadkę do samolotu do Los Angeles. Na lotnisku LAX sprawy poszły bardzo sprawnie- lotnisko jest bardzo dobrze oznakowane i bez problemu odebrałyśmy bagaże i znalazłyśmy shuttle do wypożyczalni samochodów. W wypożyczalni samochodów kolejka jak na lotnisku. Po jakiejś godzinie oczekiwań samochód był nasz! Ale kolejna niespodzianka, zamiast zapłacić 700$ za 12 dni musiałyśmy zapłacić 1300$. Wybrałyśmy minivana na 7 osób ponieważ mamy trochę za dużo bagaży, żeby zmieściły się w normalnym samochodzie. Jedyny facet który ma zwiedzać z nami nie był obecny przy wypożyczaniu samochodu. Pan od rezerwacji pokierował nas do strefy 'V' i kazał wybrać samochód. Nie mając zielonego pojęcia o tym ile samochód pali czy czym się różni jeden od drugiego początkowo wybrałyśmy "ten srebrny". Zapakowałyśmy się i męczyłyśmy się z odpaleniem go, okazało się, że akumulator mu padł. Zmieniłyśmy więc samochód na "ten czarny" i bez GPS (któy ma dojechać do nas jutro) ruszyłyśmy w poszukiwania naszego hotelu. Dałyśmy rade w 30 minut. Zakwaterowałyśmy się w hotelu, wzięłyśmy prysznic i stwierdziłyśmy, że jedziemy do Hollywood! Po jakiejś godzinie krążenia po downtown, staniu w korku na autostradzie dostałyśmy się po zmroku do celu, zaparkowałyśmy samochód i poszłyśmy w strone walk of fame. W życiu nie spotkałam tylu dziwnych ludzi w jednym miejscu. Po jakiś 10 minutach spaceru zobaczyłyśmy reflektory na niebie, postanowiłyśmy iśc 'w stronę światła', usłyszałyśmy znajomy głos i po krótkim zastanowieniu okazało się, że znalazłyśmy się na koncercie Justina Timberlake'a! Taki koncert za darmo- cudownie. No i DROGA POWROTNA. Zgubiłyśmy się z milion raz, bez GPS, bez jakiejkolwiek wiedzy gdzie jesteśmy krążyłyśmy jakieś 2 godziny po różnych dzielnicach LA aż w końcu dotarłyśmy do autostrady na południe- do domu! Wiem, że napisałam to bardzo nieskładnie ale jestem wykończona, wszyscy pytacie co u mnie, czy żyje a ja nie mam czasu aby odpisać wam wszytkim więc wrzucam na szybko posta na bloga i życzę słodkich snów! Kocham Cię mamo! Buziaki!
nasz hotel w Bozeman, Montana

shuttle na lotnisko

chłopcy w basenie





nasz syf w pokoju :D

w drodze na lotnisko o 7rano






wypożyczalnia samochodów dollar w LA


nasz pierwszy samochód z rozładowanym akumulatorem

cieszyła się a odpalić nie potrafiła :P

a tym jeździmy teraz po LA :)
 KILKA ZDJĘĆ Z SAMOCHODU:

Highway 110 i widok na downtown




Staple Center



w drodzę do Hollywood






a tutaj Justin Timberlake dawał swój koncert









tutaj w trakcie gubienia się po LA jechałyśmy wzdłuż  8th ave aż do miejsca w którym miała się ona złączyć z autostradą, my jednak dojechałyśmy do końca downtown :D


2 komentarze:

  1. nowi, świetni ludzie, zajebiste miejsca i odpoczynek od uporczywej, szarej rzeczywistości! :)
    siedząc przed kompem, czytając bloga chociaż na chwilę można oderwać się od smutnego, ponurego Stronia! :) baw się dobrze w LA i uważaj na siebie! Pozdrawiam. / Marta W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj tak :) już tęsknię za tymi ludzmi :) a szarości to w US mało :) dzięki i również pozdrawiam :)

      Usuń